„Niektórych ludzi poznajesz jak zapach. Delikatnie, nie wiadomo skąd. A potem już zawsze ich czujesz.”
To nie był dzień, który miał cokolwiek znaczyć. Przysięgam – był identyczny jak setki innych przed nim. Rano wstałem bez przekonania, zjadłem jajko na miękko, które gotowałem odruchowo, nie myśląc o czasie. Koszula – ta granatowa w drobny prążek – wisiała tam, gdzie zawsze. Pachniała tym samym co zawsze: lawendą z kapsułek do prania i resztką pośpiechu z dnia wczorajszego.
W pracy nic nie drgnęło. Maile, rozmowy, tabele. Papierowe życie, w którym każdy dzień jest kopią dnia poprzedniego, a każda decyzja ma swoje miejsce w kolumnie. Zaznaczone, zarchiwizowane, zapomniane. Dni składały się w stertę, której nikt nie przewracał. Żyłem ostrożnie – jakby ostrożność mogła coś ocalić.
Wyszedłem z biura później niż zwykle. Słońce już się schowało, ale noc jeszcze się nie zdecydowała, czy chce nadejść. Ulice były przesiąknięte tą dziwną, wieczorną zawiesiną – zapachem wilgotnego betonu, oddechem lipy, kurzem dnia. Światła latarni ledwo przebijały się przez mgiełkę w powietrzu, jakby wstydziły się świecić.
W kieszeni zawibrował telefon. Magda.
„Zjesz coś w domu?” – krótko, jak zawsze. Ciepło, jak zawsze.
Zatrzymałem się na chodniku, pod niewielką kamienicą, gdzie światło z okna klatki schodowej tworzyło na bruku złotą plamę.
„Pójdę na to spotkanie autorskie. Michał dziś czyta. Pamiętasz?”
„A, racja. Jasne. Miłego. Daj znać, kiedy wrócisz.”
Wymiana słów. Prosta, miękka jak wełniany koc rzucony przez ramię. Nic, co miałoby zostać zapamiętane. A jednak – właśnie wtedy poczułem coś. Coś delikatnego, ledwie uchwytnego. Nie złość. Nie bunt. Raczej... szmer. Cichy, ale nieznośny.
Pustka.
Nie ta spektakularna, dramatyczna. Ta codzienna. Szumiąca pod żebrami, przysypana rytuałami – poranną kawą, listą zadań, serialem na zakończenie dnia. Dziś nie chciała się już ukrywać.
Do księgarni trafiłem bez pośpiechu. Mieściła się w jednej z tych starych, przytulnych kamienic, gdzie schody trzeszczą pod każdym krokiem, a zapach drewna miesza się z papierem i czymś jeszcze – jakby wspomnieniem dzieciństwa. Drewniane regały sięgały niemal sufitu, książki leżały wszędzie – poukładane i porzucone, nowe i pożółkłe. Światło było ciepłe, rozproszone, jakby samo nie chciało przeszkadzać.
Ludzie mówili szeptem. Kobieta za ladą miała rude włosy splecione w niedbały kok i kaszmirowy sweter z przetartymi łokciami. Pachniało herbatą z hibiskusem i kurzem, który w tym miejscu nie był oznaką zaniedbania, lecz czasu.
Trzymałem w dłoni papierowy kubek z cienkim czerwonym winem. Jego smak był nijaki, ale ciepło rozlewało się powoli. Stałem z boku, przy regale z literaturą skandynawską. Miałem stąd dobry widok na ludzi – ich gesty, mimowolne spojrzenia, uśmiechy. Znasz to – skinienie głową, „co u Ciebie?”, „a, wiesz, po staremu”.
I właśnie wtedy ją zobaczyłem.
Stała bokiem, niedaleko regału z poezją. Miała na sobie prosty, granatowy płaszcz i jasny szal zarzucony luźno na ramiona. Włosy – ciemne, nieidealnie ułożone – opadały jej na twarz, gdy pochylała się nad książką. Dłoń przesuwała się powoli po grzbiecie, opuszkami, jakby czytała palcami. Jej ruchy były miękkie, ciche, jakby bała się zakłócić spokój miejsca, w którym i tak czuła się obco.
Nie była piękna w sposób oczywisty. Nie miała nic, co rzucałoby się w oczy. A jednak… zobaczyłem ją. Zanim jeszcze wiedziałem, że muszę.
Spotkanie zaczęło się, a ja usiadłem w pierwszym rzędzie. Obok mnie puste krzesła. Za mną szmer rozmów, stuk butów, ktoś cicho chichotał. Michał wszedł na niewielką scenkę i spojrzał na nas jak na starych znajomych. Zaczął czytać powoli, głosem lekko zachrypniętym, z pauzami tam, gdzie tekst potrzebował oddechu.
Ale ja... nie słyszałem wszystkiego. Czułem obecność. Jak echo. Nie wiedziałem, czy ona jeszcze tam była, ale miałem wrażenie, że jest bardzo blisko. Nie fizycznie. Głębiej.
Za sobą usłyszałem cichy oddech. Westchnienie, delikatne, jakby słowa, które usłyszała, trafiły zbyt blisko. Szelest – poprawiała coś w torebce, być może odruchowo. Jakby chciała uciec, ale została.
I nie wiem, co działo się bardziej: spotkanie autorskie, czy coś we mnie.
Po oficjalnej części zrobiło się swobodniej. Ludzie rozeszli się wśród regałów, śmiejąc się zbyt głośno, obejmując się na pokaz. Ja zostałem z tyłu. Obserwowałem świat, który toczył się beze mnie, układając się w kolejne znajome wzory.
Zobaczyłem ją ponownie.
Stała w świetle starej lampki pod regałem z literaturą francuską. Twarz miała w półcieniu – oczy duże, ciemne, skupione. Delikatna linia nosa, lekko zaciśnięte usta, jakby coś rozważała. Poruszała się ostrożnie, z pewną czułością. Jakby każda książka mogła być tą jedyną. Jakby nie chciała przeoczyć niczego ważnego.
Nie wiem, czemu to zrobiłem. Naprawdę. To nie była decyzja. Raczej… tęsknota.
– Dobre spotkanie, prawda?
Odwróciła się, lekko zaskoczona. Ale jej zaskoczenie było prawdziwe – nie teatralne. Spojrzała na mnie jak ktoś, kto się nie spodziewał, że ktoś do niej mówi, ale też – jak ktoś, kto był gotowy, by usłyszeć.
– Tak. Michał pisze tak, jakby mówił za mnie. Jakby pisał w moim imieniu. Zanim zdążę się odezwać.
Te słowa… zatrzymały mnie. Jakby ktoś opisał coś, co we mnie dojrzewało od lat – to milczenie wobec życia, które mówiło za mnie zbyt wcześnie.
Rozmawialiśmy chwilę. Pięć minut? Może mniej.
Potem odwróciła się i wyszła. Cicho. Bez pośpiechu. Ale coś zostało. Nie ona. Jej ślad.
Wróciłem do domu po cichu. Korytarz był ciemny, tylko lampa nad stołem żarzyła się słabym światłem. W sypialni Magda spała zwinięta w kłębek, z ręką pod poduszką. Jej oddech był miarowy, spokojny. Ułożony jak wers dobrze znanego wiersza, który można recytować bez zastanowienia.
Usiadłem obok. Na brzegu łóżka.
I wtedy zrozumiałem.
Nie wydarzyło się nic.
Ale wydarzyło się coś.
Coś, czego nie da się nazwać. Coś, co szumi pod skórą. Jak przeczucie. Jak zapowiedź.
Nie wiedziałem jeszcze, że tego wieczoru mój świat przesunął się o milimetr.
A czasem… to wystarczy, by z czasem pękł na pół.



Historie opowiedziane w pikselach
Tworzę, bo nie potrafię inaczej. Pisanie to dla mnie sposób oddychania, a każda historia, którą dzielę się z Tobą, ma w sobie cząstkę mnie. Może odnajdziesz tu emocje, które znasz. Może odkryjesz coś nowego. A może po prostu pozwolisz się porwać słowom.
Rozgość się. Czytaj. Czuj. Wracaj.
Bo to, co najprawdziwsze, zawsze pisane jest sercem.
Dodaj komentarz
Komentarze